Ja to widzę tak - męża trzeba ubrać. Samemu. Bo jak się mu pozwoli, to będzie łaził w podkoszulku i jeansach, bo przez kilkanaście lat przed ślubem tak właśnie się ubierał. Sam sobie kupi kraciastą koszulę z krótkim rękawem - i będzie wyglądał jak informatyk na wakacjach.
Moda męska jest znacznie prostsza niż damska, ale też posiada całe stada niuansów i zaleceń.
Jak się ma męża pracującego w firmie gdzie obowiązuje dress code, to jest nieco lepiej, bo chodzi w garniturze, a garnitur pomoże dobrać nawet pani w sklepie. Tylko o skarpetkach trzeba wtedy pamiętać...
Mój ma tendencje do wybierania (i - o zgrozo! - ubierania) ich jak popadnie. W efekcie czasem ma dwie zbliżone kolorystycznie, czyli granatową i czarną, w tym jedną z nich na lewej stronie
Aczkolwiek garnitur to tylko jedna strona medalu, bo przecież do kina tak nie pójdzie... no, oczywiście, on pewnie by poszedł, ale...
W sumie ja po prostu dbam, żeby miał w szafie sporo jednokolorowych rzeczy utrzymanych w zimnej kolorystyce (taki ma typ urody, że bosko wygląda w błękitach, granatach, tealach i szarościach). Można je właściwie łączyć na chybił-trafił, bo większość to klasyczny styl casual.