Witam, chciałam poradzić się Was drogie kobietki... Zacznę może od początku... Poznałam Krzyśka w technikum jakieś 4 lata temu. Na początku było wszystko ok, cieszyłam się jak mieliśmy się spotkać. Byliśmy szczęśliwi. W końcu postanowiliśmy razem zamieszkać, to było po około 1,5 roku. Zamieszkałam w jego rodzinnym domu, było bardzo fajnie, dogadywaliśmy się, jego mama jest super, rodzina i w ogóle. Wszystko "cacy". Po jakimś czasie jednak postanowiliśmy, że wynajmiemy sobie mieszkanie, żeby zacząć żyć na "własnym" bez rodziców. Że może nawet weźmiemy ślub, założymy rodzinę. Ale tak się nie stało. Pojechaliśmy na wakacje z firmy (we wrześniu) w której pracują moi rodzice i Krzysiek, i tak wszystko się posypało... Wypił pewnego wieczoru bardzo sporo, i powiedział, że mam się wynosić, spakował mnie, i wyrzucił z pokoju... Jeszcze powiedział, (chciał to nagrać albo spisać umowę) że mam się zgodzić na to że weźmie sobie wszystkie swoje meble za które dał pieniądze. Tak jak bym chciała mu je zabrać czy cos;/ Nie wiedziałam co bym zrobiła, gdyby nie rodzice. Chyba spałabym na plaży... Gdy wróciliśmy z wakacji przyjechał do nasszego mieszkania z wielkim autem i zaczął wynosić wszystko po kolei i jeszcze mnie prosił zebym pomogła go spakować... Powiedział mi wtedy, że przeprasza, ale nie może ze mną dłuzej byc, niby z powodu mojej mamy - ktora mu dogryzała na wczasach. Ale co to za dziwne rozumowanie... On jest ze mną czy z nią?!?!?! No i tak się rozstaliśmy... Rozwiązałam umowę z mieszkaniem (jeszcze wtedy się uczyłam więc byłam na jego utrzymaniu), wróciłam do mamy. Byłam załamana, siedziałam cały czas w pokoju, myśląc o tym wszystkim. Po około miesiącu Krzysiek się odezwał, że chce porozmawiać. Zgodziłam się. Jakoś tak to wszystko sobie wyjaśniliśmy, obiecaliśmy sobie że będziemy się starać, dbać o siebie, wróciliśmy do siebie. Wybaczyłam mu. Niedługo to trwało ( od końca października) i znów mieszkałam w jego domu rodzinnym i tak mieszkam do teraz. Od września dużo się zmieniło, bywało super, ale bywały też gorsze chwile. Ale było OK. Do ostatniego razu, czyli do piątku. Powiem wam, że nigdy nie przepadałam za większością z jego kolegów, bo są to lumpy, pijaki itp. (nie wszyscy) I ostatnio mój zagorzały kibic, kiedy oglądaliśmy mecz w domu z bratem od Krzyśka i jego żoną (wypili po kilka piw), po czym przyszedł sąsiad z którym Krzyś oczywiście nie mógł nie wypić (chociaż go prosiłam ze ma już dość), wypili całą butelkę wódki. Był bardzo pijany. Ale to jeszcze nic. Prosiłam, żeby spał w pokoju obok bo ja nie będę wąchać wódki - tak od niego nią śmierdziało. Zgodził się! Nie mogłam w to uwierzyć. Po chwili przyszedł i się mnie pyta czy może się iść wykąpać (trochę śmieszne, ale tak było
) no pozwoliłam mu, po chwili przyszedł i mówi że weźmie sobie na jutro ciuchy bo chce mi rano zrobić śniadanie w ramach przeprosin i nie chce mnie obudzić. No ok... Niech bierze. Ale później dowiedziałam się dlaczego. O około 12 w nocy spojrzałam na telefon, i zobaczyłam że Krzysiek do mnie dzwonił, więc poszłam zobaczyć co chciał. I nie mogłam wejść do pokoju, musiałam z całej siły pchać drzwi, bo były zastawione przez całą długość pokoju łóżkiem, stolikiem, fotelem. I okno było otwarte. UCIEKŁ! Wrócił na następny dzień po południu. I niby przeprosił, zabrał mnie do fryzjera, bo stwierdził że kwiatki szybko usychają... I co mam zrobić?? jakos do dziś nie mogę mu tego wybaczyc, cału czas chodzę przybita, i uwierzyć nie mogę że wpadł mu do głowy taki pomysł żeby uciec z domu!!! Powiedzcie mi proszę co o tym wszystkim myślicie....