Hej dziewczyny,
piszę tutaj chyba z bezradności już, bo sama sobie nie potrafię ze sobą poradzić. Nie wiem co mi jest. Postaram się napisać jak najkrócej i najprościej.
Mieszkam za granicą, z chłopakiem, to dla niego tutaj przyleciałam i zostawiłam dotychczasowe życie. Jak to początki było ciężko, w sensie pracy, ogólnie oswojenia się z nową sytuacją itd. Jestem tu już prawie 2 lata, dużo pracy, zacięcia z mojej strony oraz chłopaka i są tego efekty, ciągle posuwamy się do przodu. Pracuję, chodzę na kurs językowy, aby tylko zmienić pracę na pracę w zawodzie, ogólnie jest dobrze, nie mogę narzekać, ale.. coś zaczęło mnie przerastać. Z moim chłopakiem uklada się świetnie, jest cudownym facetem i lepszego nie mogłabym sobie wymarzyć, z miesiąca na miesiąc uczucie między nami i chemia tylko rośnie, i tak naprawdę tylko to mnie tutaj trzyma.. gdyby z dnia na dzień zaproponował powrót do kraju, nie zawahałabym się chyba nawet. mimo całego wysiłku już włożonego w to wszystko. Do tego dochodzi inny aspekt - mam wrażenie, że życie ucieka mi między palcami... moi znajomi zaręczają się, biorą śluby, jeżdżą na wakacje, bawią się, a my kisimy tutaj oboje-nawzajem. Jeszcze nie mamy tak komfortowych prac, by móc sobie pozwolić na spokojne wakacje, urlopy itd., dlatego też uczymy się języka, by żyło się lepiej... i jak do tej pory to mnie nie bolało, zaczęło mnie boleć... jak napisałam koleżanki się zaręczają i dobijają tekstami " nie martw się , ty też się doczekasz oświadczyn! " mimo, że nigdy nie chodziłam i nie płakałam z powodu braku pierścionka na palcu, bo mieliśmy rozmowę na ten temat z moim P. i była rozmowa na ten temat, że najpierw stała praca, ogarnięcię się tutaj itd.. i dopiero. Więc plany dalekie jakieś są w tym kierunku. Ale pierwsza koleżanka zaręczona, druga, trzecia... niepoważne traktowanie mnie w domu rodzinnym i naszego związku " bo przecież nie jesteśmy nawet po ślubie", powrót do kraju i takie "rozdwojenie się" bo tutaj żyjemy sami sobie, a w Polsce każde na noc rozchodzi się do swojego domu... zaczęło mnie to przerastać.... nie umiem wyjaśnić o co mi chodzi.. mam taki żal w sobie... do tego mój facet stąpa mocno po ziemi, za co go kocham, ale momentami mam wrażenie , że życia zacznie brakować na jego plany... o ślubie będzie się myśleć jak znajdzie się stałą pracę i kupi własne mieszkanie, a już ja mam 26 a on 29 lat... , dzieci jak się tu odkujemy i wrócimy do kraju (w kraju gdzie jestem nie chciałabym rodzić i wychowywać dzieci-wg mnie beznadziejne podejście do tych spraw) to kiedy? po 40? jak tu z 10 lat minimalnie zostaniemy.. i tak lecą mi dni - praca, kurs, dom, praca, kurs, dom.. na fejsbuku obserwuję rozwijające się życie moich znajomych zarówno rodzinne jak i towarzyskie.. a ja kupuję piękne ubrania, których nawet nie mam gdzie założyć. Nie mówiąc o tym, że pracujemy w innym trybie zmianowym więc tylko się mijamy, a czas mamy dla siebie tylko w weekendy. I tak od kilku miesięcy mam wrażenie, że robię się z tygodnia na tydzień bardziej rozgoryczona i pełna żalu przez to wszystko, czemu nie mogliśmy spróbować szczęścia w Polsce, tylko od razu on założył wyjazd i koniec.. a może by się udało w Polsce, trochę skromniej, ale między swoimi i to życie inaczej by wyglądało. Mój chłopak jakoś sobie radzi, bo nigdy nie był typem wielkiego towarzysza, kontakt z kolegami mu wystarcza taki co wracamy do kraju, albo któryś do niego zadzwoni, a mnie zawsze było wszędzie pełno.. nie umiałam w domu usiedzieć. Próbowałam tu znaleźć znajomych, ale nie wiem jakim cudem tu za granicą ludzie niby z jednego kraju, ale są jakby trochę z innej planety, jeszcze nie trafiłam na swoją drugą połowkę, w sensie dobrej koleżanki tutaj.